Uncategorized

Julia Hartwig (1921-2017) – „in memoriam”

Poniżej przypominamy wywiad z Julią Hartwig, znakomitą poetką i tłumaczką, którego udzieliła po spotkaniu autorskim w 2007 r. w drodze do domu. Jest późno. Grupka entuzjastów literatury z siedleckiej uczelni odwozi prywatnym autem Poetkę do Warszawy. Wszyscy w skupieniu słuchamy opowieści o literaturze i sztuce życia…

Andrzej Borkowski
– świadek
800px-Julia_Hartwig_Warsaw_October21_2009_Fot_Mariusz_Kubik_05
Źródło zdjęcia: Wikipedia

„Wiersze piszę wyłącznie,

kiedy przychodzi taka potrzeba”

Z Julią Hartwig rozmawia Klaudia Gmitrzak [Jastrzębska]

Klaudia Gmitrzak: Witam. Przede wszystkim to ogromny zaszczyt móc gościć u nas tak znakomitą osobę jak Pani. Naszą rozmowę pragnę rozpocząć od bardzo ważnego, choć pewnie nieco tendencyjnego pytania, mianowicie: Od definicji poety i poezji – w Pani rozumieniu. Jaką moc niesie dziś słowo poety?

Julia Hartwig: Określenie tego, czy zdefiniowanie jest po prostu niemożliwe. W odniesieniu do współczesności, myślę, że zachodzi ścisły związek, bo poezja, którą uprawiamy, to poezja, która powstaje dzisiaj. Powstaje w pewnych okolicznościach i nasuwa takie, a nie inne problemy. Nie można dzisiaj napisać takiego wiersza o przyrodzie, jakie pisały poetki młodopolskie, bo jest to po prostu niemożliwe. Inaczej czujemy, inaczej widzimy, pewne terminy już, jak gdyby przebrzmiały. Są zużyte, patrzymy na nie historycznie i używać ich we współczesnej poezji nie można.

Klaudia Gmitrzak: „Sprzeczność jest moim żywiołem, prawem, o które wojuję” (Julia Hartwig). Czy mogłaby Pani tę własną, dość intrygującą wypowiedź skomentować?

Julia Hartwig: Właściwie rozumiem to dokładnie tak, jak jest to powiedziane. Ale oczywiście mogę odnieść się do tych słów. Ci, którzy czytają moje wiersze uważnie, zauważyć potrafią, że są one jak gdyby zupełnie przeciwstawne. W jednym wierszu mówię coś na temat świata, podczas gdy w innym mówię, no może nie coś zupełnie innego, ale inaczej oglądanego. Uważam, że jest to bardzo ważna cecha, bo ona pozwala patrzeć na samego siebie z różnych stron. I to jest właśnie to – taka sprzeczność. Nie boję się sprzeczności. Czasem czytelnicy zarzucają mi pewną niekonsekwencję, ale to jest właśnie to. Jest to bardzo ważne pytanie, za które dziękuję.

Klaudia Gmitrzak: Jakie jest Pani zdanie na temat pozycji i poziomu współczesnej polskiej literatury pięknej?

Julia Hartwig: Jeśli chodzi o prozę, to nie bardzo ośmieliłabym się mówić, bo prozę znam słabo, jedynie częściowo. Natomiast poezją stale się interesuję, widzę, jak powoli dojrzewają talenty poetyckie. Nie wymienię może żadnych nazwisk, ale na pewno warto powiedzieć, że widzę ogromny postęp w umiejętności wyrażania stosunku do świata i czasem zadziwia mnie jak dojrzale technicznie piszą ludzie utalentowani. Jest ich w Polsce cała grupa i drukują oni w bardzo różnych pismach. Są też od siebie bardzo różni. Ta różnorodność budzi nadzieje, że wyklaruje się z tego coś naprawdę ciekawego. Starzy mistrzowie powoli odchodzą i trzeba liczyć się z tym, że musi nastąpić zmiana warty. Przyjemnie jest pomyśleć o tym, że następcy potrafią dać sobie radę.

Klaudia Gmitrzak: Czym jest dla Pani przekład poetycki?

Julia Hartwig: Nie istnieje na to pytanie specjalnie wyszukana odpowiedź, bo wszyscy, mniej więcej wiemy, czego oczekujemy od przekładu. Oczekujemy wiersza, który brzmiałby tak, jak wiersz polski, a byłby możliwie wiernym odtworzeniem wiersza, który tłumaczymy. Jest to bardzo trudne zadanie i rzadko się udaje, tak naprawdę do końca. Stąd powstały różne przysłowia dotyczące zdradliwości tłumaczenia. Tłumacz jest, jak gdyby „zdrajcą poezji”. Ale jesteśmy na to skazani. Przede wszystkim dlatego, że są języki, których nie znamy i jesteśmy skazani na to, by przetłumaczył nam to ktoś, kto te języki zna. Jest to forma powszechnie na świecie przyjęta i jesteśmy z góry przygotowani, że będą jakieś usterki w przekładzie. Pozostaje jedynie nadzieja, że będzie to przekład najlepszy, jaki tylko może być. Takim zabezpieczeniem poziomu przekładu jest fakt, żeby wiersze tłumaczył poeta. Właściwie nikt nie jest zdolny wejść w inną skórę jak tylko drugi poeta. Jest to taki sposób myślenia, który przenosi go w tę płaszczyznę odczuwania. Człowiek, który stoi zupełnie z boku, nawet jeśli doskonale rozumie ten wiersz, z czymś nie zawsze może sobie dać radę.

Klaudia Gmitrzak: Czy w takim razie tłumacząc poezję narzuca Pani czasami czytelnikowi swoją wizję utworu i co bardziej istotne – dochowuje Pani wierności tekstowi oryginalnemu, czy wierności przesłaniu?

Julia Hartwig: Nie ma innego wyjścia, jak te dwie rzeczy ze sobą pogodzić. Jeśli zrobi się tylko jedną z nich, to automatycznie krzywdzimy drugą. Czasem wiernie się przełoży, ale wiersz jest nie do czytania i nie do przyjęcia. Nasze tłumaczenie, w jakimś sensie, nie może być interpretacją. Musi odpowiadać temu zamysłowi, który prowadzi w tym kierunku, w jakim napisał je poeta – autor. Natomiast właśnie przesłanie musi być odczytane w sposób należyty i nie można go w wierszu nie zawrzeć.

Klaudia Gmitrzak: Pani Julio, z czego czerpie Pani inspirację? Czy płynie ona z wnętrza, czy bardziej skłania się Pani do obserwacji i refleksji nad światem zewnętrznym?

Julia Hartwig: Te dwie rzeczy są ze sobą ściśle powiązane. Oglądamy świat, mamy jakieś przeżycia, budzi się nasza wrażliwość, interpretujemy, opisujemy to. Ale wiersz nie jest tylko opisem. Jest zanotowaniem tego, co widzimy przed sobą, co czujemy. Nie mogę pogodzić się z tym, aby wiersz był tylko opisem, na przykład piękna łąka i na tym koniec. Jeżeli wiersz nie wnika i nie daje jakiejś refleksji wewnętrznej, to właściwie nie wiem, czy ma jakieś absolutne znaczenie. Co nie znaczy, że chciałabym wprowadzać do wiersza jakieś przymusy. Te dwa elementy zawsze muszą być ze sobą połączone.

Klaudia Gmitrzak: Nie można zapominać o tym, że Julia Hartwig to również autorka wielu książek dla dzieci m.in. Zguba Michałka, Tomcio Paluch, Jaś i Małgosia. Jakie książki czytała Pani w dzieciństwie i czy dziś chętnie powraca Pani do tych lektur i tego świata?

Julia Hartwig: Na pewno są to książki dziś nieco już zapomniane. Była to Maria Buyno-Arctowa i jej Kocia mama czy Słoneczko, Harriet Stowe Beecher Chata wuja Toma i wiele innych. Lektura bardzo tradycyjna. Natomiast powiem, że musiałabym się tutaj poprawić. Kiedy moja córka zaczęła interesować się literaturą, ja z kolei pochłaniałam jej książki, choć oczywiście nie byłam już dzieckiem. Przyznać muszę, że ta literatura jest często fantastyczna – wierszyki Brzechwy naprawdę nie mają sobie równych. Są tak dowcipne i tak świetnie złożone technicznie. Równie genialną pisarką jest osoba, która także dzisiaj bezustannie rośnie w siłę – Astrid Lindgren. Fantastyczna pisarka, która pisząc literaturę dla dzieci, w dużej mierz pisze również dla nas. Fizia Pończoszanka to właściwie surrealistyczna powiastka o surrealistycznej dziewczynce, która istnieje lub nie istnieje, ale tak naprawdę jesteśmy do niej przywiązani. Zadziwia nas na każdym kroku. Wyczynia rzeczy tak niezwykłe i tak niekonwencjonalne, że toczyły się nawet spory o to, czy Lindgren nie jest przypadkiem osobą, która źle wpływa na wychowanie dzieci. Tymczasem uczy nas pewnej swobody, niekonwencjonalności, wyzwolenia się z pewnych więzów.

Klaudia Gmitrzak: A teraz nieco inne pytanie. Czym zajmuje się Pani na co dzień, w sensie: jak wygląda Pani dzień powszedni? Od czego się zaczyna i na czym się kończy?

Julia Hartwig: O, to bardzo różnie (śmiech). Nie prowadzę życia tzw. pisarza. Piszę wtedy, kiedy jestem wolna i to zawsze zajmuje mi kilka dobrych godzin dziennie. Pracuję głównie w nocy, wieczorem, bo w ciągu dnia jestem dosyć pochłonięta innymi zajęciami. Wygląda to tak, że mam zawsze jakiś czas odmierzony na lektury. Zawsze czytuję to, co się ukazuje, zwłaszcza z przekładów i dzienników oraz to, co w tej chwili publikuje się i czym jestem zainteresowana. Właściwie spędzam czas przy komputerze, ale nie są to wówczas wiersze. Wiersze piszę wyłącznie, kiedy przychodzi taka potrzeba. Natomiast zawsze mam jakieś zajęcia pisarskie, które wypełniają mój czas: piszę, tłumaczę, piszę jakąś krytykę, esej, prowadzę jakąś dłuższą pracę, którą co dzień kontynuuję. Zatem jeśli chodzi o godziny, to życie dyktuje swój rytm. Ale pracuję głównie wieczorem.

Klaudia Gmitrzak: Czy jest coś, czego Pani żałuje, że nie zrobiła i z drugiej strony, że zrobiła w życiu? Jeśli tak, proszę o krótki komentarz.

Julia Hartwig: Zastanawiam się, bo naprawdę trudno jest mi na to pytanie odpowiedzieć. Właściwie nie mam takich rzeczy, nad którymi szczególnie bolałabym w życiu. Jeżeli pojawia się coś takiego, to pojawia się nie w sferze literatury, tylko w sferze życia. O tym trudno mówić. Na przykład, jeśli komuś nie pomogło się w porę czy nie zdążył się tego zrobić – zawsze jest to bardzo bolesne, jeśli się to wspomina. Albo jeśli nie okazało się komuś ostatecznej ilości uczucia, a ten ktoś na to czekał. Jest to jednak sprawa własnej umiejętności życia.

Klaudia Gmitrzak: Wielu młodych ludzi zajmuje się tzw. pisaniem wierszy, „tworzeniem sztuki” – pisze utwory bez żadnej wartości literackiej i próbuje publikować je w gazetach czy w Internecie. Jakie jest Pani zdanie na ten temat? Czy według Pani ma to jakikolwiek sens?

Julia Hartwig: Obiektywnie rzecz biorąc, sensu wielkiego nie ma. Subiektywnie, dla tego, kto pragnie to pisać, a potem wydrukować, widocznie tak, skoro odczuwa taką potrzebę. Na szczęście nie żyjemy w okresie, w której zabrania się ludziom pisać tego, co chcą. Mamy wolną prasę i wolność wypowiedzi. Także powiedziałbym, że trzeba cierpliwie znieść taką falę grafomanii. Ale może warto spojrzeć na to jednak z pewną nadzieją. Taki młody poeta w pewnym momencie może napisać coś bardzo dobrego i nie wykluczałbym takiej możliwości. Wskutek czego nie mogę być przeciwko temu.

Klaudia Gmitrzak: Czy czuje się Pani w jakiś sposób powołana do pomagania młodym twórcom i w jakimś sensie odpowiedzialna za nich?

Julia Hartiwg: Właściwie możliwość pomocy w pisaniu wierszy jest znikoma. Nie można nikogo nauczyć pisać. Nie wierzę w szkołę pisania. Natomiast jedno można zalecić, ażeby bezustannie uczyli się, czytali dużo wierszy, pogłębiali swoją kulturę literacką i kulturę ogólną. Bez tego nie może być żadnej dobrej poezji ani nie może być żadnej dobrej sztuki. Być może brzmi to banalnie, ale wcale banalne nie jest. A jeżeli chcą być poetami, będą wytrwali i potrafią to zrobić, to muszą być bardzo cierpliwi. To wymaga jednak pracy. Pisanie nie jest wyłącznie fantazją – to także praca, niekiedy ciężka, żmudna, ale na pewno warta zachodu.

Klaudia Gmitrzak: W jaki sposób artysta może świadomie wpływać na otaczającą nas rzeczywistość? Czy jest on: autorytetem moralnym, bodźcem wrażliwości, estetycznym wzruszeniem, oczyszczeniem, głosem sumienia, krzykiem czy może „sztuką dla sztuki”? Tworzenie dziś to misja?

Julia Hartwig: Uważam, że z pewnością nie jest ona sztuką dla sztuki. Poezja nie jest też misją, ale spełnia czasem jakąś rolę, ważną w życiu ludzi, bo inaczej prawdopodobnie ludzie by tego nie czytali. Musi przynosić im to jakiś pożytek wewnętrzny. Z pewnością uczy wrażliwości. Pokazuje rzeczy, których normalnie nie widzimy, nie spostrzegamy, nie przeczuwamy. Otwiera często szerokie horyzonty na życie uczuciowe, intelektualne. Nawet wielcy fizycy twierdzili coś bardzo ciekawego, że poezja odgrywa rolę poznawczą, prowadzi nas do poznania świata i siebie samych. Jeżeli dzieje się tak za sprawą poezji, to trudno jest wyobrazić sobie jej ważniejszą do spełnienia rolę. Krótko mówiąc – jestem za tym, aby czytać dobrą poezję, aby powstawała dobra poezja, bo ona z całą pewnością, podobnie jak każda sztuka, ma działanie uszlachetniające.

Klaudia Gmitrzak: Czy na koniec naszej rozmowy mogłaby Pani skierować kilka słów do naszych Czytelników, zwłaszcza młodych, którzy poszukują własnej drogi na krętych ścieżkach poezji i pisarstwa.

Julia Hartwig: Poezja nie powstaje natychmiast. Kształtuje się ona w czasie. Dlatego tak trudno ocenić jest debiuty i pierwociny poetyckie. Jest to działanie bardzo ryzykowne. Z jednej strony można kogoś skrzywdzić, pomylić się, a z drugiej – kogoś przechwalić. Zarówno jedno i drugie jest bardzo niebezpieczne. Dlatego też powiedziałabym tak: Pamiętaj, że jeśli piszesz wiersze, to jesteś w tym samotny. Musisz włożyć w to masę pracy, wysiłek, intelekt i własne serce. Bez tego nie ma niczego. Nie możesz spodziewać się pomocy od nikogo. Jedyna pomoc w takich sytuacjach to rada, aby bezustannie kształcić swoją osobowość. To jest jedyne, co można poradzić”.

(„Wiersze piszę wyłącznie, kiedy przychodzi taka potrzeba”,
„Siedlecki Nieregularnik Literacki” 2007, nr 4 (8), s. 1 i 4)